wtorek, 18 marca 2014

Recenzja BioShock: Infinite

Niecałe siedem lat temu dane mi było zwiedzać nieprzyjazne, jednak niesamowicie klimatyczne Rapture. Grafika robiła piorunujące wrażenie, do tego zaskakująca fabuła i klimat trzymały mnie w napięciu, aż do napisów końcowych. BioShock 2 również znalazł się na mojej liście, jednak nie miałem okazji zagrać aż do niedawna. Odpokutowując ten błąd, postanowiłem kuć żelazo, póki gorące i niecały rok po premierze zasiadłem do trzeciej części serii, BioShock: Infinite.


Gra zbiera dość mieszane recenzje. Jedni chwalą ją za rozbudowaną fabułę, świetny klimat i kilka innowacyjnych rozwiązań, inni wręcz przeciwnie. Uznają wymienione argumenty za lekką bolączkę omawianego tytułu. W branżowych podsumowaniach najnowszy BioShock plasował się wysoko na listach najlepszych gier roku, jak i co ciekawe, wśród największych rozczarowań 2013.

BioShock: Infinite to FPS z elementami rozwoju postaci, osadzony w pierwszej połowie XX wieku. Wcielamy się tu w rolę Bookera De Witt, enigmatycznego najemnika, który w zamian za skasowanie długów hazardowych zgadza się przyprowadzić swemu wymuszonemu pracodawcy dziewczynę imieniem Elizabeth. Aby tego dokonać bohater musi udać się w nieznane uzbrojony jedynie w pistolet i zdjęcie poszukiwanej. Po kilku minutach spędzonych w latarni po środku oceanu wsiadamy do kapsuły, która tym razem kieruje się w górę.

Z głową w chmurach



Columbia robi wrażenie od pierwszych do ostatnich minut
Pierwsze kroki, jakie przyjdzie nam stawiać w Columbii są niesamowitym doświadczeniem. Wznoszące się wśród chmur miasto wygląda dokładnie tak jak powinno, powiem więcej: kreatywność twórców przeszła moje oczekiwania. Otoczenie przemawia do nas na każdym kroku. Lokacje, jakie przyjdzie nam odwiedzać, są świetnie zaprojektowane. Budynki poruszają się na latających, luźno połączonych ze sobą podestach. Dookoła pełno zieleni, a całe miasto skąpane jest w ciepłych kolorach wschodzącego słońca. Niejednokrotnie, szczególnie na początku gry, łapałem się na oglądaniu krajobrazów rysujących się gdzieś na horyzoncie. Ponad to nie uświadczymy tu wrażenia sztuczności. Większość „wysp”, które szybują gdzieś dookoła naprawdę przyjdzie nam odwiedzić. Mimo takiego umiejscowienia kolejnych fragmentów miasta lokacje są niezwykle różnorodne. Znajdziemy tu plaże, z kawałkiem morza spływającym w dół tworząc ogromne wodospady, usiane płatkami kwiatów, wodą i świecami świątynie, dzielnicę przemysłową pełną różnego rodzaju sprzętów i hut, czy na przykład slumsy, zapuszczone gdzieś na niższych poziomach niebiańskich wysp. Pomiędzy lokacjami bardzo często poruszamy się na specjalnych szynach, które przypominają trochę jazdę na kolejce górskiej. Ten świetny patent dodaje walkom dynamiki i nieprzewidywalności. A do tego doskonale umila rozgrywkę.
Columbia sama w sobie symbolizuje opowiadaną przez grę historię. Nie mamy tu typowego powielania schematów. Tytuł stawia na emocje, niespodziewane zwroty akcji oraz dojrzałą opowieść traktującą o naturze człowieka i jego postrzeganiu dobra i zła. Całość wieńczy do tego niezwykle satysfakcjonujące zakończenie, które wymusza na graczu niemałą refleksję i doskonale wieńczy opowiadaną przez grę historię. Misje poboczne ograniczają się do znajdywania ukrytych schowków z uzbrojeniem, przez co bardzo szybko przestałem się nimi interesować, goniąc za świetną główną fabułą.

Elizabeth
 
Zatańczysz? 
Największą nowością i powiewem świeżości dla serii okazała się jednak nasza wirtualna kompanka, czyli wspomniana wyżej Elizabeth, która towarzyszy nam przez większość czasu. Dziewczyna jest świetnie zaprojektowaną i konsekwentnie poprowadzoną postacią, do tego podróżując z nią, nigdy nie mamy wrażenia że właśnie wykonujemy misję eskortową. Elizabeth nie przeszkadza, powiem więcej, gra bez niej wydaje mi się teraz niemożliwa. Dziewczyna potrafi ukryć się podczas walki, otwierać niedostępne dla nas zamki, odszyfrowywać tajne wiadomości oraz zdobywać cenny ekwipunek i amunicję, które podrzuca nam podczas starć. Dysponuje też nadnaturalnymi umiejętnościami pozwalającymi jej otwierać wyrwy do alternatywnych światów, przez co nieraz przywoła na pole walki jakąś maszynę bojową lub ścianę za którą moglibyśmy się ukryć.
Elizabeth trudno więc nie polubić, również ze względu na dobry voice acting, który towarzyszy nam przez całą grę.

Z dna oceanu nad chmury

Orzeł czy reszka?
Klimatycznie również jest bardzo bardzo dobrze. Columbia okazuje się nie być aż tak idealnym miastem, jak mogłoby się to wydawać na początku. Wśród mieszkańców bogatych dzielnic dominują rasiści propagujący ideę niewolnictwa. Na czele fanatyków stoi rzekomy prorok, rządzący twardą ręką Zachary Comstock, który jest swoistym odpowiednikiem Andrew Ryana z Rapture, jeszcze bardziej bezwzględnym i szerzącym propagandę wymuszającą oddawanie mu niemal boskiej czci. W podniebnym piekiełku tylko grupa ekstremistów z Vox Populi zdaje się przeciwstawiać słowom szalonego proroka, jednak gra traktuje ich wątek  marginalnie i jest on nieco rozczarowujący, gdyż mamy tu do czynienia z typowym niewykorzystaniem potencjału.


Drugi rzut oka

Walka mimo uproszczeń wciąż sprawia sporo frajdy
Gdyby to tutaj skończyć recenzję, wystawiłbym ocenę 10/10, jednak tak dobrze nie jest, bo do świetnej fabuły nie dostosowuje się niestety średniawa jakość rozgrywki. Jako FPS, Infinite radzi sobie średnio. Każdy fan serii już na początku zauważy liczne uproszczenia. Gra jest po prostu zbyt łatwa. Na średnim poziomie trudności przeciwnicy niemal ślepo wbiegają nam pod lufę. Zabawa zaczyna się dopiero na poziomie wysokim, który odzwierciedla mniej więcej to, co mogliśmy zobaczyć na domyślnym normalu w pierwszym BioShocku. Plazmidy i esencje powracają w Columbii pod nazwą Wigorów i Soli. Zniknął natomiast ADAM zastąpiony zwykłymi doładowaniami zdrowia, soli lub tarczy, poprzez wypicie znalezionych uprzednio toników. Do tego samych wigorów, czyli BioShockowej magii, jest znacznie mniej niż w poprzednich częściach i zdecydowaną większość z nich dostaniemy podczas przechodzenia głównego wątku. System rozbudowy postaci został okrojony do minimum. Ponadto nasze moce są dość słabo wyważone, przez co przyjdzie nam rozwijać tylko dwie, trzy z nich. Mi osobiście najbardziej przypadły do gustu opętanie, pozwalające przejmować kontrolę nad wrogimi jednostkami i maszynami oraz błyskawice, ogłuszające przeciwników na kilka sekund. Strzelanie nie uległo większym zmianom, jednak podobnie jak w  pierwszej części gry, z wigorów i broni korzystamy osobno, co jest dla serii krokiem w tył po BioShock 2.
Dostaniemy do dyspozycji sporą liczbę pukawek, śrutówek i karabinów, wszystkie wyglądają znakomicie i różnią się między sobą, jednak w przeciwieństwie do poprzednich części tu możemy mieć dostęp do zaledwie dwóch rodzajów broni jednocześnie, co bardzo szybko wymusi na nas używanie na zmiany karabinu bojowego i granatnika lub wyrzutni rakiet. Mniej więcej od połowy gry, zaopatrzony w tenże sprzęt zupełnie ignorowałem pojawiające się nowe zabawki, które po kilku strzałach okazywały się nie dorastać do pięt sprzętowi zdobytemu wcześniej.
Na szczęście mamy tu do czego strzelać, gdyż rodzajów przeciwników jest całkiem sporo. Przez co bardzo szybko będziemy zmuszeni do opracowania unikalnej taktyki przeciw każdemu z nich. Wszyscy wyglądają świetnie, są niezwykle klimatyczni i posługują się różnymi rodzajami broni i wigorów. Mamy tu strażników strzelających z karabinów, różnego rodzaju machiny i wieżyczki,
Za ojczyznę!
strażaków rzucających ognistymi fireballami, a nawet wielkie ciężko uzbrojone stalowe podobizny Jerzego Waszyngtona, rzucające podczas walki propagandowymi rymowankami.(WTF?) Odpowiednikiem Tatuśków są tu Handymani, czyli starsi ludzie zamknięci w wielkie stalowe zbroje dla lepszej produktywności.

Trochę szkoda, że poziom niektórych starć jest niezwykle nierówny. Gra śrubuje poziom walk do irracjonalnych wręcz poziomów przy samym końcu, gdzie chcąc szybko poznać odpowiedzi na pytania musimy przedzierać się przez dziesiątki ciężko uzbrojonych przeciwników i bossów, wcześniej idąc przez kolejne poziomy niczym ciepły nóż przez masło.


Podsumowując...

BioShock: Infinite to świetna kontynuacja świetnej serii i chlubny wyjątek w świecie gier z często banalną fabułą., Mimo kilku błędów i nieco kulawego względem poprzednich części gameplayu, byłem niezwykle usatysfakcjonowany rozgrywką. Czasem trochę nierówną, z kilkoma przydługimi walkami i irytującymi bossami, jednak wciąż dającą sporo satysfakcji. Jeśli w grach szukasz fabuły i emocji, to jest to tytuł dla ciebie, jeśli nie - na rynku jest sporo lepszych strzelanek, z bardziej rozbudowaną mechaniką. Klimat, fabuła i najpiękniejsze lokacje, jakie przyszło mi oglądać w grach komputerowych to esencja BioShock: Infinite. Jestem pewien, że kupię kolejne DLC, bo już zapowiedziano kontynuację losów Columbii w Rapture, tym razem zaludnionym!

Plusy:
+ Fabuła
+ Klimat
+ Przepiękne miasto
+ Postacie

Minusy
- Wydaje się okrojona
- Niedoróbki
- Nierówna
- Gameplay trochę nie dorównuje historii


Ocena
9/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz