Zabawy w Rzymie - recenzja "Assassin's Creed: Broterhood"



Czy da się zrobić grę dużo lepsza od świetnie ocenianej poprzedniczki w przeciągu roku? Odpowiedz brzmi tak, ale nie do końca. Zapraszam do recenzji "Assassin's Creed: Broterhood".

Po niezwykle interesującym "Assassin's Creed II" krytycy serii zaczęli zamykać usta. Gra, która rozczarowała wiele osób niewykorzystanym potencjałem,  zaczęła czarować swoich krytyków zmianą o 180 stopni. Portale i znane pisma rozpisywały się nad zaletami nowej produkcji, a łatka nietrafionego pomysłu szybko odczepiła się od serii. Moim skromnym zdaniem, powszechnie chwalona dwójka jest nieco przereklamowana. Nie zrozumcie mnie źle, Assassin’s Creed II to dobra gra, ale nie tak dobra jak tytuł który przyjdzie mi omawiać dzisiaj. Zapraszam.

Więcej czy mniej?

Od razu zaznaczam, że grę oceniam po przejściu jej w stu procentach. Nie odpuściłem sobie misji pobocznych, a i różnego rodzaju znajdźki, i ekwipunek zebrałem niemal w całości (brakło jedynie kilku flag Borgiów). Ocenianie gry przez pryzmat samego wątku głównego, niema większego sensu, gdyż jej siła tkwi w otwartości i misjach pobocznych, detalach, które składają się na całokształt.

Oprawa graficzna dodaje miastu klimatu.
Nareszcie!

Grę rozpoczynamy dokładnie w miejscu, w którym skończyła się część druga. Ezio wychodzi z tajemniczego grobowca po spotkaniu z tajemniczą rasą obcych wieszczącą koniec świata. I tutaj rzuca się w oczy zmiana modelu głównego bohatera. Twarz Ezio zmieniła się. Nie mogę powiedzieć, żeby wyglądał starzej, ale drobne zabiegi grafików troszkę mnie poraziły (być może dlatego, że w Broterhood grałem zaraz po ukończeniu "dwójki"). Nie rozumiem tego zabiegu, ale na pewno po coś to zostało zrobione, być może, aby bohater różnił się nieco pomiędzy kolejnymi częściami serii. Po pokonaniu, bądź co bądź, dziwnego pierwszego wrażenia ruszyłem dale,j by wraz Mario wydostać się z Watykanu. Dziwne kolorowe kamienie ustąpiły miejsca renesansowemu Watykanowi, który oczarował mnie już na samym początku. Szaleńczy bieg za starszym z asasynów zakończył się na wieży, gdzie znów usłyszałem znajomy kawałek „Ezio’s Family” z części drugiej.  Żeby być całkowicie szczery mógłbym powiedzieć, że już po tym wstępie rozwiały się moje wątpliwości. Assassin's Creed: Broterhood obiecywał bowiem być tym, czym miał być dla mnie poprzednik. Czyli zabawą w asasyna z prawdziwego zdarzenia.


Jedyna słuszna ścieżka…

Prolog w Monteriggioni przebiegłem z wypiekami na twarzy. Po nudnawych sekwencjach w "dwójce" nareszcie przyszedł czas na trochę akcji. Nieco więcej liniowości dodało grze kolorytu. Obliczone wybuchy i odpalające się w odpowiednim miejscu cutscenki mogą rzeczywiście niektórych irytować, ale tutaj twórcy znaleźli chyba złoty środek, przez co na palcach jednej ręki mogę policzyć momenty, gdy czułem, że do mojego celu wiedzie jedyna słuszna ścieżka.
Od początku spodobał mi się także system stuprocentowej synchronizacji. Tym razem mamy wybór wypełnić zadanie po swojemu lub zabawić się w wyzwanie zaproponowane przez twórców, co czasami potrafi na prawdę utrudnić grę. Niestety, zdarzały się momenty, w których nie działało to tak, jak powinno. Zdarzało się, że gra nie poinformowała mnie, że zrobiłem coś nie tak jak trzeba, jeszcze innym razem zostałem poproszony o nie zabijanie nikogo do czasu zniszczenia planów urządzenia, wiec gdy owe zostały zniszczone z przyjemnością zastrzeliłem irytującego strażnika. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy kilkanaście minut później dowiedziałem się, że moje godzinne zabawy w skradanie pomiędzy armiami strażników nic nie dały i równie dobrze mogłem wyciąć sobie wszystkich na miejscu dodatkowo radośnie podpalając cały teren. Takich kwiatków było w grze kilka. Na przykład, nagłe zmartwychwstanie dwóch strażników przy kufrze zaowocowało wykryciem i 50- procentową synchronizacją. Na szczęście owe błędy zdarzyły sie tylko w misjach pobocznych, na co można przymknąć oko, ze względu na ich olbrzymią ilość.

Co do roboty?
Kawalerią na czołgi

"Assassin's Creed: Broterhood" zadaniami pobocznymi stoi. Rzym na przełomie XV i XVI wieku zwyciężył największą do tej pory bolączką serii. Miasta w "jedynce" były piękne i wielkie, jednak brakowało im życia. Wszystko kręciło się jedynie wokół bohatera. Tutaj mamy sugestywny świat naszpikowany detalami.
Ciężko się ruszyć, by nie trafić na znane zabytki. Panteon, Koloseum, Termy Trajana czy Akwedukt, to tylko niektóre z nich. Jako że renesans z Rzymem gładko się nie obchodził, miasto przedstawione w grze sypie się na naszych oczach. Pełno jest dzielnic, w których biedota śpi na ulicach, a rozpadające się antyczne domostwa wciąż służą za mieszkania dla wielu okolicznych rodzin. Fabuła gry kręci się wokół rodziny Borgiów oraz walki asasynów pod wodzą naszego bohatera o odzyskanie wpływów w Wiecznym Mieście. Przechodząc ulicami możemy wręcz poczuć dominację Borgiów. Wszędobylscy strażnicy noszący herb wrogiej rodziny, wielkie obsadzone wieże z powiewającymi flagami Borgów, zdemolowane sklepy i podupadające zabytki, to tylko niektóre z  docierających do naszych oczu, a czasem i uszu sygnałów. Do tego budująca klimat wojenny muzyka i mamy prawdziwą mieszankę wybuchową. Pierwsze kroki w Rzymie mogą trochę przytłoczyć. Roboty dla asasyna jest tyle, że nie wiadomo w co włożyć ręce (ewentualnie ostrze). Całe miasto podzielone jest na dzielnice, które możemy przejąć poprzez zabicie kapitana Borgiów i podpalenie jego wieży. Póki tego nie zrobimy, możemy tylko pomarzyć o odnawianiu inwestycji w mieście (coś jak usprawnianie Monteriggioni w "dwójce"). Owe inwestycje, podobnie jak szereg kolekcji i bonusów zapełniają stopniowo nasze rosnące w banku konto. To własnie banki są nowym rodzajem usług dostępnych w grze. Koniec z bieganiem do skrzynki za każdym razem, gdy chcemy odebrać należne nam pieniądze. Teraz Ezio może odebrać wypłatę na dowolnym odnowionym przez siebie stoisku bankowym, co znacznie ułatwia grę. Nieco później dostaniemy do dyspozycji misje trzech współpracujących z naszymi asasynami gildii; kurtyzan, złodziei oraz najemników. O ile zadania dla najemników to znane z poprzedniej części zabójstwa, o tyle pozostałe dwie gildie oferują różnorodne zadania, przy których niejednokrotnie przyjdzie nam kraść, pozorować zabójstwa, kłócić ze sobą wrogów, mordować, śledzić, itp. W grze jest tego na prawdę dużo i nigdy nie wiadomo czego się tak na prawdę spodziewać. A jeśli znudzi nam się wykonywanie zadań możemy pozwiedzać sobie miasto, popływać gondolą, zagrać w kości w karczmie pełnej kieszonkowców, pookładać najemników w podziemnych walkach na pięści czy też przebiec po świeżo odnowionym akwedukcie jak po wężowej drodze (patrz: Dragon Ball Z).


Rekruci potrafią pojawić się dosłownie znikąd

Bractwo

Assassin’s Creed: Broterhood, jak sama nazwa wskazuje miał skupiać się głównie na prowadzeniu własnego bractwa asasynów,. I rzeczywiście, po jakimś czasie dostajemy możliwość rekrutowania do naszego zakonu sprzeciwiających się Borgiom mieszkańców Rzymu. Cały proces jest zawsze taki sam. Znajdujemy mieszkańca otoczonego przez wrogów, ratujemy go z opresji, a on odwdzięcza się w zamian dozgonną służba do końca swego życia. Życia, które może być bardzo, krótkie, jeśli nierozważnie wyślemy nieprzygotowanego rekruta na ciężką misję w Europie. Gołębniki, podbite wieże, jak i leżąca w kryjówce asasynów mapa pozwala nam na rozesłanie naszych podopiecznych na różnego rodzaju misje. Misje podzielone są na poziomy trudności. W zamian za pomyślne wykonanie zadań asasyni rekruci otrzymują doświadczenie i awansują w dziwięciostopniowej hierarchii, zyskując nowy ekwipunek oraz doświadczenie, dzięki któremu nie dość, że w walce radzą sobie znacznie lepiej, to mogą jeszcze brać udział w coraz to trudniejszych misjach. Po pewnym czasie dostajemy możliwość zrobienia z naszego rekruta pełnoprawnego asasyna. Łezka się w oku kręci, gdy uratowana kilka godzin wcześniej kobieta dumnie wykonuje skok wiary w pełnym asasyńskim rynsztunku. Sami rekruci przydają się bardzo w misjach. Niestety, czasami pojawiają się znikąd, co psuje trochę realizm rozgrywki. Jednak wiele rzeczy może twórcom ujść na sucho tłumacząc, że były to tylko błędy w programie Animusa (na przykład, pływanie w "jedynce"). Sam pomysł z bractwem mi osobiście przypadł do gustu. Jako że moi wierni ludzie zawsze w zdecydowanej większości podróżowali po Europie wykonując różnorakie zlecenia, nie mogłem tak często korzystać z ich pomocy. Jednak, gdy to było potrzebne, naprawdę można było poczuć się jak lider potężnego zakonu zabójców. Pamiętam misję, w której eskortowałem cel przez całe miasto, ani razu nie brudząc rąk, podczas gdy moi wierni ludzie załatwiali patrolujących dookoła teren strażników.


Wątek główny trzyma bardzo wysoki poziom

Co z fabułą?

Powiedziałem sporo o misjach pobocznych, a bardzo mało o wątku głównym. W samej historii niema się do czego przyczepić. Jest spójna, ciekawa, pełna wiarygodnych postaci, świetnie zagranych przez aktorów głosowych. Misje są różnorodne, jednak najczęściej powtarzało się śledzenie celu, co czasami było dość irytujące ze względu na skrypty w grze. Jednak takie słabsze, bądź co bądź, momenty gubią się przy całości. Historia jest bardziej rozbudowana i żywa. Bardziej spójna i pokrywająca się z realiami czasów. Jedynym mankamentem jest fakt, że jest dość krótka. Wątek główny można ukończyć w kilka godzin, co trochę rozczarowuje, bo po każdej misji ma się ochotę na więcej. Jednak cała otoczka oraz świetne zadania poboczne rekompensują długość gry. Ja spędziłem przy niemal stu procentowej synchronizacji około trzydzieści godzin, co jest wynikiem przyzwoitym biorąc pod uwagę obecne trendy.


Desmond, ach, Desmond
 
Desmond wreszcie odgrywa poważną rolę w grze

Nie wspomniałem jeszcze o drugim bohaterze Brotherhooda. Desmond znany już z poprzednich części dostaje tutaj dużo więcej do roboty. Ma kilka ciekawych platformowych sekwencji oraz znacznie rozbudowana role w grze. Duży plus, bo pierwszy raz w historii serii zacząłem go nawet lubić. Podobnie jak u starzejącego się nieubłaganie Ezio, i u Desmonda widać zmiany. Asasyńskie umiejętności nabyte poprzez efekt krwi dają o sobie znać poprzez większą pewność siebie bohatera. Również wątki jego towarzyszy zostały ciekawie poprowadzone, przez co teraźniejszość w grze nie nudzi, mimo iż wciąż jest tylko dodatkiem do animusowych wspomnień.

Wady?

Tak, Brotherhood ma też wady. Zdarzają się proste błędy w rozgrywce. Przenikanie się modeli, blokowanie się asasynów rekrutów. Nie dające się przewijać okienka z opisem misji, Moskwa na mapie Europy umieszczona mniej więcej w okolicach Przemyśla itp. Na szczęście, naprawdę nie ma tego dużo, a ogromny zastrzyk pozytywnych wrażeń rekompensuje w pełni kilka błędów w rozgrywce.
Jednym z największych problemów pozostaje wciąż system walki. Jest widowiskowy i brutalny, jednak mimo drobnych usprawnień, wciąż nie jest zbyt trudno w starciu z armią przeciwników. Widać jednak, że twórcy wzięli do siebie opinie fanów i postarali się nieco system usprawnić. Zobaczymy, jak wyszło to w kolejnych odsłonach serii.


Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Podsumowując, "Assassin's Creed: Broterhood" to świetna gra z wciąż niezłą oprawą graficzną, świetną historią oraz masą rzeczy do roboty. Obecnie dostępna w cenie ok. 30 zł. Absolutnie warto, jeśli ktokolwiek nie miał jeszcze z owym tytułem do czynienia. Ja póki co, zacieram ręce na Revelations!





Plusy
+ Ciekawa Fabuła
+ Żyjące miasto
+ Masa misji pobocznych
+ Ezia wreszcie można polubić

Minusy
- Główny wątek trochę za krótki
- Drobne błędy
- Wciąż za łatwa

Ocena
8/10

Na Koloseum wspinał się:
~plx

4 komentarze:

  1. Recenzję bardzo miło się czyta, jest spójna, treściwa a co najważniejsze nie jest ani przesłodzona, ani nakierowana na "nie". Z wieloma rzeczami się zgodzić mogę, z wieloma nie, każdy ma swój gust i upodobania.
    Mi się osobiście Brotherhood podobał. Grafika była lepsza, Ezio według mnie wiele właśnie przez to zyskał, a nie jak napisałeś stracił. Poza tym nasz bohater jako postać dynamiczna ciągle się zmienia, co jest bardzo dobrze ukazane. Z włoskiego playboya, przeistacza się w lidera grupy zabójców, i to nie byle jakich. Nabiera nowych cech, zmienia swoją hierarchie wartości. Ukazanie Ezia w takim świetle, twórcom udało się świetnie.
    Sama rozgrywka jak i misje ciekawe, pełne tajemniczych miejsc, które poza bawieniem się w zabijakę, lubię najbardziej.
    Jeśli chodzi o długość, to tutaj akurat zgodzę się z Twoim zdaniem, nie jest to gra długa, ale jednak tak pełna wielu elementów, że gracz ma wrażenie, że jednak była dłuższa.
    Co do samych asasynów, opcja ich "używania" bardzo mi przypadła do gustu, jednakże ciągle ta sama kwestia Ezia "Revolution of Roma has begun", słyszana za dziesiątym razem, była już irytująca, wiem że przyczepiam się do bzdetu, ale jednak twórcy mogli powiększyć, ten jakże epicki moment nabycia nowego członka drużyny, o kilka innych "tekstów".
    Sama gra bardzo mi się podobała, co prawda nie pamiętam jej aż tak dobrze, bowiem grałam w nią dobry rok temu, ale twoja recenzja wiele mi przypomniała.
    Stylowi pisma nie mogę zarzucić nic, ale pojawia się wiele błędów interpunkcyjnych i ortograficznych, które przy tak długiej recenzji mogą występować, ale jednak czasami rażą. Nie wiem czy to kwestia Worda, który często lubi przeinaczać na swoje, ale następnym razem zwróć na to większą uwagę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabierałam się do czytania z lekką obawą, bo jeszcze nie grałam w grę. Wewnętrzny leń mi podpowiadał, że albo i tak nie załapię "czaczy" albo, co gorsze dowiem się nieco za dużo. Następnym razem jednak lenia od razu wykopię w kosmos, żeby nie przeszkadzał. Bo... Bardzo fajna recenzja, po której mam chęć jak najszybciej zainstalować AC Brotherhood, choćbym miała od ręki robić miejsce na dysku i wywalić zdjęcia z imienin u cioci prosto do śmietnika ;) Wiem, wiem... Może jestem wariat, ale coś czuję, że tak się może skończyć.
    Fakt, w tekst wkradło się trochę chochlików drukarskich, ale sama wiem, jak z tym wordowskim draństwem ciężko walczyć. Zresztą prawie ich nie zauważałam, bo po prostu chciałam przeczytać co dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, już dla samego biegania po renesansowym Rzymie warto by zagrać... Czemu jestem takim antytalenciem w gry zręcznościowe, że prawdopodobnie przy pierwszej próbie oglądania widoków z jakiegoś dachu mój Ezio spadłby na głowę i na tym by się skończyła przygoda? :P Mimo to, może kiedyś się skuszę, bo recenzja mnie zachęciła bardzo :>

    OdpowiedzUsuń
  4. 34 yr old Nuclear Power Engineer Inez Capes, hailing from Quesnel enjoys watching movies like Demons 2 (Dèmoni 2... l'incubo ritorna) and Parkour. Took a trip to Timbuktu and drives a Gurney Eagle Mk1. moja ocena znajduje sie tutaj

    OdpowiedzUsuń